Główny bohater - Charlie Simms - jest pochodzącym z ubogiej rodziny nastolatkiem. Charlie uczy się jednak w renomowanej szkole za pieniądze uzyskiwane ze stypendium dla najzdolniejszych uczniów.
Główny bohater - Charlie Simms - jest pochodzącym z ubogiej rodziny nastolatkiem. Charlie uczy się jednak w renomowanej szkole za pieniądze uzyskiwane ze stypendium dla najzdolniejszych uczniów. Jego przyjaciółmi są chłopcy pochodzący z zamożnych rodzin, i to właśnie oni postanawiają, przy obecności całej szkoły, ośmieszyć swojego dyrektora. Jako że Charlie zna tożsamość sprawców dowcipu, dyrektor stawia ultimatum, na mocy którego obiecuje mu wymarzone studia w zamian za wydanie nieodpowiedzialnych kolegów. Charlie dostaje na przemyślenie całej sytuacji długi świąteczny weekend, w czasie którego chce sobie dorobić trochę kasy opiekując się pewnym ociemniałym mężczyzną. I tu pojawia się On - Frank Slade - pułkownik amerykańskiej armii w stanie spoczynku. Slade to krnąbrny, odrażający, rozkapryszony, chamski, wulgarny pijak... w przecudowny sposób zagrany przez Ala Pacino. Al każdym ruchem, gestem, spojrzeniem niewidomego oka gdzieś poza obiektyw kamery; każdym wypowiedzianym słowem, dzikim okrzykiem po prostu powala! I tu muszę niestety przerwać festiwal "ochów" i "achów" na temat głównego bohatera, ponieważ pragnę wyrazić swój żal i ubolewanie nad "troską" o swoich widzów polskiej telewizji, w której to przyszło mi oglądać ten film. Nie rozumiem dlaczego odbiera nam się przyjemność słuchania aktorów, zagłuszając ich polskim lektorem?! Wydaje mi się, że napisy - podobnie jak w kinie - byłyby rozwiązaniem optymalnym, pozwalającym na oglądanie filmów w takiej formie, w jakiej zostały one wyprodukowane. Telewizja traktuje nas jak idiotów nie potrafiących czytać, a przy tym nie jest nam dane usłyszeć aktorów, którzy właśnie głosem grają w dużej mierze. Wspominam o tym akurat w przypadku "Zapachu kobiety", ponieważ słuchanie lekko zachrypniętego głosu Pacino jest niewątpliwą przyjemnością. Ale już wracam do konkretów. Po wyjeździe rodziny pana Slade'a, nasz uczeń i żołnierz (w stanie spoczynku rzecz jasna) wyruszają w podróż do wielkiego miasta, gdzie pułkownik ma do załatwienia kilka spraw. Tu już szczegółów nie będę zdradzał... no może z wyjątkiem jednego, którego nie wypada przemilczeć, a w którym fantastyczny Al Pacino wspina się na Everest swoich aktorskich umiejętności. Chodzi mi mianowicie o scenę, w której Frank Slade tańczy tango. I tu - bez cienia przesady - mogę powiedzieć, że Patrick Swayze i John Travolta razem wzięci do pięt swoimi tanecznymi umiejętnościami Alowi Pacino nie dorastają. Tango w jego wykonaniu jest zachwycające, a Gabrielle Anwar, która w tym szaleńczym tanie mu partnerowała, musiała chyba dopłacić producentom za tą niewątpliwą przyjemność. Pacino jest po prostu niesamowity, co zresztą przyznaje bez większej skromności: "Niesamowitość to moja specjalność". Ale teraz (a przynajmniej na razie) przerywam swoje zachwyty na temat głównego bohatera i postaram się skupić na innych aspektach filmu, które są... niestety marne. Banalna historyjka o przyjaźni i wzajemnej pomocy w rozwiązywaniu problemów, morał mówiący, że to niegrzecznie skarżyć na kolegów, finał przyprawiony patetyczną mową o błahych sprawach (niezamierzone uczynienie z herosa komika). Aktorów (z jednym wyjątkiem - wiadomo jakim) można nazwać psami przewodnikami, którzy prowadzą głównego bohatera od butelki "Johna" Danielsa do kolejnego chamskiego żartu. Słowem - reszta obsady robi jedynie za niewyraźne tło dla Mistrza Pacino. Nie było mi dane wcześniej obejrzeć filmu, gdzie jeden aktor w takim stopniu potrafi zdominować cały obraz. Czy zatem warto obejrzeć ten film? Oczywiście, że tak! I to najlepiej na płycie DVD, aby nic nie było w stanie przeszkodzić nam w oglądaniu cudownej roli Ala Pacino.